Rys. Andrzej Zaremba
Rys. Andrzej Zaremba
Nowa Europa Wschodnia Nowa Europa Wschodnia
261
BLOG

Kronika społeczeństwa obywatelskiego w Rosji

Nowa Europa Wschodnia Nowa Europa Wschodnia Polityka Obserwuj notkę 0

 

 Już od upadku Związku Radzieckiego Rosjanie łamią sobie głowy nad problemem: jak zbudować społeczeństwo obywatelskie. Kronika tych zmagań pokazuje, dlaczego dopiero manifestantom z placu Błotnego przypisano historyczną rolę jego akuszerów.


W dniach 20-21 listopada 2001 roku Kreml zorganizował Forum Obywatelskie, zapraszając wszystkich działaczy społecznych, gotowych do dialogu z władzą. Przybyło około pięciu tysięcy przedstawicieli sektora pozarządowego. Gospodarzy reprezentowali: Władimir Putin, Władysław Surkow, Gleb Pawłowski i Siergiej Markow. Media na całym świecie określiły wydarzenie jako przełomowe. Prezydent i jego otoczenie po raz pierwszy z otwartą przyłbicą wysłuchali oskarżeń o korupcję, łamanie praw człowieka w Czeczenii i ograniczanie wolności mediów. Do rangi symbolu urosło ustawienie w pierwszym rzędzie dwóch krzeseł, na których obok siebie zasiedli dawny oficer KGB i ówczesny prezydent Władimir Putin oraz wydalona z ZSRR była dysydentka Ludmiła Aleksiejewa z Moskiewskiej Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Forum miało być nie tylko miejscem pojednania, ale przede wszystkim nowym rozdziałem współpracy państwa i organizacji pozarządowych na rzecz społeczeństwa obywatelskiego. Okazało się zaledwie epizodem.

Jedenaście lat później, w dniu marszu „O uczciwe wybory” Ludmiła Aleksiejewa w rozmowie z korespondentem Polskiego Radia Ernestem Zozuniem powiedziała: „Dopiero w tej chwili obserwujemy narodziny grażdanskowo obszcziestwa. Nie w latach dziewięćdziesiątych, nie na początku XXI wieku, ale tu i teraz. Na ulicach Rosji”. Dlaczego ostatnie dwie dekady uważa ona za stracone i czy rzeczywiście społeczeństwo obywatelskie wydało właśnie pierwszy krzyk?

 

Łużkow tworzy Izbę Społeczną

Partyjni wodzowie skutecznie zadbali o to, aby mieszkańcom ZSRR nawet przez myśl nie przeszło tworzenie niezależnych od państwa stowarzyszeń, stąd Borys Jelcyn nie wiedział, od czego zacząć. Zgodnie ze słowami prawnika Aleksandra Domrina: „Im więcej politycy mówili o społeczeństwie obywatelskim, tym bardziej nikt nie rozumiał, co to takiego”. W rosyjskim ustawodawstwie zwrot ten występuje w ponad stu różnych aktach prawnych! Z drugiej strony regulacje te nie są wyłącznie czczą gadaniną: dzięki nim po raz pierwszy w dziejach Rosji niezależne stowarzyszenia wolnych obywateli mogły zaskarżyć przed sądem instytucje państwa, domagać się odszkodowania od urzędników, uczestniczyć w pracach samorządów czy wreszcie zwracać się do władz o fundusze na swoją działalność.

Jeszcze w 1994 roku administracja Jelcyna zapoczątkowała akcję zachęcania lokalnych rządów do tworzenia tak zwanych Izb Społecznych, gdzie zarejestrowane organizacje uczestniczyłyby w procesie legislacyjnym bądź konsultacjach społecznych. Jako pierwszy Izbę powołał mer Moskwy Jurij Łużkow. Dziś trudno dać temu wiarę, ale to na „niezatapialnym” Łużkowie wzorowały się inne miasta: do końca drugiej kadencji Putina w stolicach wszystkich podmiotów federacji zostały założone takie izby.

Zainteresowane współpracą były przede wszystkim organizacje pozarządowe, jednak problem stanowił brak zaufania między trzecim sektorem a państwem, które obywatelskie inicjatywy postrzegały jako pogwałcenie urzędniczych praw. Dopiero nowe ustawodawstwo i otwarcie Rosji na wpływy zachodnie zmieniło nastawienie działaczy państwowych, którzy przyjęli obcy im dotąd pogląd, że w dziedzinach takich jak narkomania, sprawy komunalne czy edukacja organizacje pozarządowe mają bardziej ekspercką wiedzę. Ostatecznie nigdy nie udało się całkowicie zmienić wielkopańskiej mentalności urzędniczej, jakby wyjętej z opowiadań Antoniego Czechowa i Mikołaja Gogola.

 

Grantożercy

Zza biurka biurokratów sytuacja wyglądała nieco inaczej, a ich dystans wobec aktywistów społecznych nie był bezpodstawny. Przez Rosję przetoczyła się fala skandali z udziałem NGOs, zamieszanych w korumpowanie polityków, oszustwa finansowe, przemyt alkoholu czy pranie brudnych pieniędzy. Ponadto niejedna organizacja funkcjonowała wyłącznie na papierze jako efektywny środek wyłudzania dotacji zagranicznych. Dlatego nie powinien dziwić fakt, że w badaniach z 2001 roku aż 73 procent respondentów deklarowało niechęć do sektora pozarządowego.

Zaufanie urzędników podważała efemeryczność tworzonych stowarzyszeń. Raport Wyższej Szkoły Ekonomii w Moskwie wskazywał, że większość organizacji pozarządowych posiadała zasoby na działalność krótszą niż dwa-trzy miesiące, żyjąc cyklicznie od grantu do grantu. Wielu prominentnych działaczy społecznych nie zarzuciło również dysydenckiej postawy wrogości wobec państwa: negowali wszystko i niewiele robili. Elena Niemirowska, dyrektor i założycielka Moskiewskiej Szkoły Nauk Politycznych, skonstatowała: „Dysydenci nigdy nie wyobrażali sobie, co by się mogło stać, gdyby Związek Radziecki upadł. W związku z tym wielu z nich wciąż widzi świat przez pryzmat walki z rządem. To jest potworny, rozpaczliwy kierunek działania”.

Największe kontrowersje budziła pomoc zagraniczna, bez której – należy uczciwie powiedzieć – nie byłoby trzeciego sektora w Rosji. Natomiast, podobnie jak w przypadku państw afrykańskich, wsparcie udzielane organizacjom pozarządowym miało raczej negatywny niż pozytywny wpływ na rozwój społeczeństwa obywatelskiego. Przede wszystkim zagraniczne granty, gotowce programowe i nowoczesne metody komunikacji wzmacniały największe NGOs oraz budowały ich profesjonalizm, ale nie prowadziło to do aktywizacji dużej części społeczeństwa. Zresztą fakt finansowania tych organizacji przez instytucje zagraniczne kształtował profil aktywności rosyjskiego trzeciego sektora: często rozmijającego się z rzeczywistością lat dziewięćdziesiątych minionego stulecia. Dla żyjących poniżej średniej krajowej Rosjan zupełnie obce były postulaty równouprawnienia kobiet, rozwoju samorządu terytorialnego, niezależności mediów czy nawet ochrony swobód demokratycznych. Tym samym, zgodnie ze słowami Sary Henderson, doszło „do rozwodu z rosyjską klientelą, którą trzeci sektor rzekomo reprezentował”.

Paradoksalnie, ekipie Borysa Jelcyna obarczonej ciężarem wprowadzania niepopularnych reform pasowała słabość dopiero formującego się społeczeństwa obywatelskiego. Ówczesne państwo nie mogło stać się równorzędnym partnerem wobec dobrze zorganizowanych obywateli, zdolnych chociażby do masowych wystąpień i skutecznej walki o swoje prawa. Dlatego kiedy na kremlowskim areopagu zasiadł przywódca o skrajnie innym charakterze, podwijający rękawy w zapale porządkowania państwa, wiadomym stało się, że nadchodząca fala zmian porwie także sektor pozarządowy.

 

Zagrożona niepodległość

Wykładnię własnej koncepcji społeczeństwa obywatelskiego Władimir Putin przedstawił w przemówieniu do rosyjskiego Senatu w 2004 roku: „W naszym kraju działają tysiące stowarzyszeń wykonujących konstruktywną pracę. Jednak dla niektórych z tych organizacji priorytetem jest zdobywanie funduszy z wpływowych zagranicznych fundacji. Inne służą podejrzanym grupom i prywatnym interesom. (…) Aby rozwiązać ten problem, nie musimy wymyślać niczego nowego. (…) Niezbędne jest przekazanie w ręce niepaństwowego sektora funkcji państwa, których nie powinno ono wykonywać, albo tych, z którymi sobie nie radzi”. Zatem obecny premier zaproponował coś na kształt umowy: trzeci sektor przejmie od rządu i jego administracyjnych organów część zadań publicznych, ograniczy liczbę dotacji ze źródeł zagranicznych i nie przekroczy linii demarkacyjnej wyznaczonej przez państwo. Wtedy NGOs mogą być pewne pokojowego współżycia z władzą oraz wsparcia finansowego ze skarbca federacji.

Putinowi – w przeciwieństwie do jego poprzednika  udało się zinstytucjonalizować konsultacje z aktywistami społecznymi na poziomie ogólnopaństwowym. W 2002 roku przekształcono Komisję Praw Człowieka w Prezydencką Radę do spraw Społeczeństwa Obywatelskiego i Praw Człowieka, a trzy lata później powołano Izbę Społeczną Federacji Rosyjskiej. Na szczególną uwagę zasługuje ta ostatnia instytucja, gdyż nadano jej szerokie pełnomocnictwa, między innymi monitoring administracji, naruszeń prawa przez organy państwowe czy wnioski o wszczęcie dochodzenia w sprawach korupcji. Niemniej jednak fakt, że znaczna część członków Izby pochodzi z nadań prezydenckich, ułatwia państwu definiowanie warunków kooperacji i nadawanie oczekiwanych kierunków inicjatywom obywatelskim.

Falę oburzenia na całym świecie wywołały regulacje prawne wprowadzone w 2005 roku. Wśród najbardziej kontrowersyjnych zapisów znalazł się między innymi artykuł zezwalający organom państwowym na zatrzymanie dopływów finansowych spoza Rosji, jeśli zagrażałyby na przykład konstytucjonalnemu porządkowi czy zdrowiu lub moralności obywateli. Przeciwko ustawie zaprotestowali nawet Rzecznik Praw Człowieka Władimir Łukin i szefowa Prezydenckiej Rady do spraw Społeczeństwa Obywatelskiego Ełła Pamfiłowa: obydwoje podkreślali, że przepisy są nieprzejrzyste i mogą prowadzić do samowoli urzędniczej. Choć ustawa stwarzała pole do nadużyć, to większość działaczy wskazywała, że nadal największy problem stanowią kryteria polityczne w procesie przyznawania dotacji oraz odżegnywanie się państwa od współpracy z NGOs w kwestiach drażliwych, takich jak prawa człowieka.

Wina leżała nie tylko po stronie władzy. Wewnątrz trzeciego sektora nadal odnotowywano przypadki korupcji czy wyłudzania grantów krajowych i zagranicznych. Rosyjskie organizacje pozarządowe oderwane były od palących problemów społeczności lokalnych, nie włączając ich we własne działania. I co być może najistotniejsze, wciąż wielu działaczy, szczególnie byłych dysydentów, nie potrafiło nawiązać współpracy z administracją lokalną, ustawiając ją na pozycji wroga. Stare problemy pozostały.

Wbrew obiegowym opiniom, ani Władimirowi Putinowi, ani Dmitrijowi Miedwiediewowi nie udało się zatrzymać rozwoju trzeciego sektora. Wystarczy spojrzeć na liczby. W porównaniu z 1997 rokiem liczba organizacji pozarządowych zwiększyła się w 2001 roku ponad pięciokrotnie, podczas gdy do 2009 roku już jedenastokrotnie. Fundamentalne pytanie jednak brzmi: czy ich liczba przekłada się na istnienie społeczeństwa obywatelskiego?

 

Ordnung Putina

Sto tysięcy ludzi, którzy ruszyli na plac Błotny, nie służy żadnym siłom politycznym, nie reprezentuje żadnej wielkiej organizacji praw człowieka, w zdecydowanej większości nie utrzymuje się z pracy w sektorze non-profit. Wyszli na ulice, aby okazać sprzeciw, kiedy arogancja władzy przekroczyła granicę tolerancji. Do głośnego wyrażenia protestu dojrzewali w ukryciu przez ostatnią dekadę. I tutaj tkwi prawdopodobnie największy paradoks ery putinowskiej. W niedawnym wywiadzie dla „Super Expressu” rosyjski pisarz Wiktor Jerofiejew powiedział: „Putin jest bardziej liberalny i proeuropejski niż 70 procent rosyjskiego społeczeństwa! W czasie swoich rządów zostawił wystarczający margines dla rozwoju wewnętrznej swobody. To, że ludzie dzisiaj manifestują, jest tego efektem”.

Jerofiejew nie pomija internetu, wykształcenia i relatywnie dobrej sytuacji materialnej protestujących, ale od dawna uważa, że właśnie Putin dał swoim rodakom niespotykaną w historii Rosji wolność życia prywatnego, co musiało w końcu przerodzić się w otwarty protest. Ten z kolei oznacza wydarcie z rąk władzy prawa do uczciwych wyborów, partnerskiego traktowania oraz przynajmniej częściową transformację systemu.

Kilka lat temu Jerofiejew pisał: „Daję wam wolność życia prywatnego – mówi państwo – a wy za to płaćcie mi lojalnością, a jeszcze lepiej bezwarunkowym poparciem. I w rzeczy samej: otrzymaliśmy tajemną wolność podziemnego życia prywatnego. Możemy uczyć nasze dzieci praktycznie wszystkiego, tworzyć z nich chrześcijan lub buddystów – sami o tym decydujemy. Zapewne właśnie to nazywa się autorytaryzmem z ludzką twarzą. (...) życie prywatne jest ratunkiem dla Rosji. Dzięki niemu, dzięki stopniowemu rozwojowi wartości rodzinnych, Rosja może wyjść na drogę modernizacji i znaleźć się we wspólnocie krajów demokratycznych”.

Dzisiaj od dawna kipiące społeczeństwo obywatelskie wydało pierwszy krzyk.

  

Kuba Benedyczak jest doktorantem Uniwersytetu Wrocławskiego. Zajmuje się polityką wewnętrzną w Rosji, publikuje na portalu Studio Opinii.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka